niedziela, 10 lipca 2016

Byłem tam. Wiem to na pewno. Musicie mi uwierzyć.

Byłem tam bardzo wiele razy. Nie pamiętam ile. Dużo. Rząd wielkości: kilkanaście. Wiem, że tam byłem, bo pamiętam jak wielokrotnie wracałem. Zawsze wracałem pociągiem. Czasem przez Wrocław. czasem przez Piłę, czasem Pomorzem. W Pile czy na gdzieś na Pomorzu była to szybka przesiadka na pośpieszny, który akurat nie chciał się spóźnić. 6 minut. Tyle miało to zająć, za którymś razem już wiedziałem na który peron szybko iść. A to miejsce? To z którego wracałem? Pamiętam nawet, że dokładnie w to miejsce jechałem. W bardzo słoneczny dzień. Pociąg wjeżdżał na stację z jednym wąskim peronem po prawej stronie pociągu, a delej... Dalej do tego miejsca nie dojeżdża się pociągiem, trzeba iść pieszo. Należało wysiąść na tej stacji. Właściwie to nie była ostatnia stacja, bo pociąg kontynuował podróż i szerokim łukiem objeżdżał jeszcze 3 wiochy, zawsze w tym samym kierunku, i wracał na ten sam peron i dalej... do domu (z przesiadką). Tak więc pieszo, przez przejazd kolejowy, potem wzdłuż torów do następnego przejazdu. Tam trzeba było skręcić w drogę asfaltową i po kilometrze w szutrową... pięknie tam było. Domy na zboczu w dwóch rzędach, dużo lasów, łąki, w oddali jakaś rzeczka. Pamiętam to, byłem tam wiele razy przecież, chyba nawet tam mieszkałem. Tak czuję.

Pamiętam, że z tamtąd wracałem kilka razy przez Wrocław. Bo trzeba było się zatrzymać w mieszkaniu dziadków. Tyle, że dziadkowie nie moi i mieszkanie w zupełnie innym miejscu. Z mieszkania zawsze było coś do zabrania, czego nie można było zabrać poprzednim razem. Coś co się zostawiło i się za tym tęskniło, nie pamiętam co to było, coś ważnego na pewno. Pamiętam windę. Była ciasna, trzeba było pojechać nią na 13 piętro i do mieszkania, wąskimi schodami dojść na 14 piętro  - to nie było ostatnie piętro, po prostu winda dalej nie jechała. Pamiętam to osiedle. Pamiętam układ bloków na nim, Pamiętam z której strony dochodziło się do tego konkretnego bloku i gdzie był sklep spożywczy. Jak bym je zobaczył wiedziałbym że to to. Nie pamiętam jak się nazywa. To mieszkanie... ono było dziwne. Chciało się w nim odpoczywać. Czasem było puste, czasem nie. Dlatego zamiast wpaść, zabrać co trzeba i znikać, zostawało się tam na dzień czy dwa. Nawet samemu, gdy towarzysz podróży jechał dalej. 

Dalej pamiętam już sam przyjazd do Poznania. Pociąg wjeżdżał zawsze na ten sam peron. Zawsze. Ten peron nie istnieje tutaj. W sensie - w tej rzeczywistości, w tym czasie (choć czas zapewne ten sam). Ten peron, wraz ze swoim drugim kompanem umiejscowiony był dość daleko od dworca, trochę dalej niż 4b. Bliżej Kaponiery. To były perony 5b i 6b. Pamiętam je, bo nie miały zadaszenia, były wąskie i takie... ostatnie w podróży (lub pierwsze) z jednym tylko wyjazdem. Czasem przechodząc tamtędy, zastanawiam się dlaczego ich tam nie ma. Przecież są. Pamiętam to na 100%. W nocy jeszcze były. Pamiętam. Pociąg na jeden z nich wjeżdżał i wysiadałem, szedłem w kierunku dworca. Tak było. Wiem to na pewno i dawno tam nie byłem. Od kilku lat.

Dziś w nocy miałem jechać w to samo miejsce. Pierwszy raz od 3-4 lat. Ale nic się nie układało. W Poznaniu na dworcu byliśmy punktualnie. My w sensie, wszyscy pasażerowie pociągu, który tam jechał. Oczywiście nie tylko tam, po drodze jest przecież mnóstwo stacji. To by było dziwne, gdyby wszyscy jechali w to samo miejsce. Niemniej, wyjazd pociągu się opóźniał. Wyjazd wszystkich pociągów się opóźniał, bo była awaria. Taka jak ostatnio, dwa tygodnie temu chyba, że system się wykrzaczył i nie szło zwrotnicami sterować. Na dworcu tłumy czekały na swoje pociągi. Zacząłem być wzburzony, bo pociąg miał tym razem jechać z 5go. Ale nie jechał żaden pociąg. Nie podano żadnych informacji. Zacząłem krążyć po dworcu, szukając jakiejkolwiek wskazówki. I nigdzie nie potrafiłem znaleźć rozkładu jazdy. Żadnego. Ani tablicy elektronicznej, ani terminala, ani nawet gabloty z papierowym rozkładem. Co ciekawe, tabele z układami wagonów poszczególnych pośpiesznych były na swoim miejscu. Dotarłem też wreszcie na swój peron 5b. A tam też mnóstwo ludzi. I jedna jedyna działająca tablica. Ta klapkowa, tyle że cała biała, z czarnymi literami, nie do końca taka jak w Poznaniu wcześniej nad peronami wisiały. Ale była i działała. A na niej napis, że pociąg nie odjedzie, i nie będzie go na peronie. Stacja końcowa: OBSTRZ. Czy to tam? Czy to tam zawsze jeździłem? Nie pamiętam. Tak jakby poczółem przywiązanie do tej nazwy, ale pewien być nie mogę. Jakoś nigdy nie zwróciłem uwagi gdzie wsiadałem, czy wysiadałem. Czy Obstrz jest tym miejscem? Tym jedynym? Domem mojej duszy? Czy to tam zawsze miałem dotrzeć i zostać i być, ale to już się nie stanie? 

Nie znam odpowiedzi ale mam wrażenie, że jeszcze którejś nocy wydarzy się coś związanego z tą historią. Tyle podróży, tyle radosnych chwil w tym miejscu, tyle spokoju i ukojenia. Nie pamiętam ich dokładnie, ale na pewno były. Wiem to.



Być może sny, dotyczące tego miejsca, śnione na przestrzeni przynajmniej ostatnich 10 lat z tego co pamiętam, są tylko snami. Może nie. Może to się na prawdę działo w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, bo przecież wszystko było w nich realne. Żadnych czarów. Nie wiem. Dziś poczułem, że jestem dużo dalej od tego miejsca niż bylem wcześniej. Z jakiegoś powodu nie mogę teraz tam wrócić. Ale z drugiej strony… nie martwi mnie to. Jakby podświadomie wiem, że to wcale nie jest jakieś złe. W sensie... nie w porządku, inne niż powinno. Po prostu jest tylko inne. Choć nie powiem, że nie tęsknię. Bo tam było na prawdę przecudownie.

 Najlepiej.

1 komentarz: